Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/277

Ta strona została skorygowana.

lja, że taki był zwyczaj dawniéj, ale dziś, to całkiem co innego; potém tu są kobiéty.
— I u nas dawniéj, mówił sobie Półkownik, w sądach siedzieli siwi, mecenasy byli dobrze łysi i szpakowaci, a tu widzę palestrze ledwie się wąs wysypał, młokosy, trzpioty, fircyki, pewnie i bez nauki, a już ni wątpić, że bez doświadczenia. Ja w prawie, nie dam się przez nogę przerzucić, niech no by się ze mną który z tych paniczyków sprobował! mam wielką ochotę pójść do nich.
Już się prawie z kanapy podnosił Półkownik, gdy go żona zatrzymała.
— Ale nie bądźże dziwakiem Półkowniku, zawołała, śmiechu tylko z siebie narobisz. Nieubrany, zmęczony, zdrożony, gdzież pójdziesz między gości lepiéj wierz mi, połóż się spać.
— Hm! przeciem gospodarz!
— Wcale nie, ty tu nie jesteś gospodarzem, ja jestem pani i gospodyni. Proszę cię połóż się spać — Dobranoc!
— Spać! a kiedy ja spać nie chcę!
— Tak ci się zdaje, sprobuj tylko, połóż się, to ci posłuży.
— Chciałbym z nimi koniecznie pogadać!