Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/280

Ta strona została skorygowana.

nie zmięszała i kończąc zaczętą wprzód rozmowę, zawołała.
— Zaraz, zaraz.
Drzwi się przymknęły.
Minął kwadrans, młodzież po cichu żartuje z pana męża i żony, w tém głowa w szlafmycy wysuwa się znowu, poprzedza ją z pod wąsów kłąb dymu sinego wylatujący na salon — Głos się odzywa.
— A co?
— Zaraz, zaraz! odpowiedziała niecierpliwie Półkownikowa.
Głowa znikła, drzwi się przymknęły i śmiechy wyraźne wśród gości, słyszeć się dały. Znowu pokazała się szlafmyca, kłąb dymu, nos i wąsy, a głos dał się słyszeć.
— Proszę się nie śmiać.
Śmiechy podwójne, szlafmyca znikła, lecz drugiemi drzwiami wpadła służąca i mrugać zaczęła na panią — Julja przeprosiwszy gości, pobiegła do niéj.
— Co to jest?
— Pani we drzwiach od drugiego gabinetu klucz zostawiła —
— Był tam Półkownik?