Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/323

Ta strona została skorygowana.

godzinna, zaspokoi moją zemstę, umierałaś już sto razy — Żyj sobie!
Rzucił daleko sztylet, spójrzał na zegar, było blizko ranka. Julja dziękując padła mu do nóg, on ją odepchnął i poszedł do komina. Wziął z niego filiżankę nakrytą białym papierem, i mrucząc — Nie jestem szalony — wypił z niéj jakiś przygotowany gęsty napój, a potém usiadł spokojny na krześle. Parę razy tylko się wstrząsnął, bo mu nie smakował; spójrzał na Julją osłupiałą z przestrachu, podziwienia, niepewną jeszcze, a nareście cicho, z udaną spokojnością rzekł do niéj.
— Mam dzieci, pamiętaj o dzieciach, darowałem ci życie. Ja nie jestem szalony! Wziąłem truciznę, bo dłużéj żyćbym nie mógł. I po co żyć? Na co to życie? Ty, co je lubisz, żyj sobie — daję ci życie przez zemstę — Sam, pójdę do żony. —
Długo tak jeszcze udawał spokojność, lecz w rysach twarzy malowała się boleść. Zagryzał usta, oczy stawały mu słupem, uśmiechał konwulsyjnie, gadał, powtarzając co chwila — Ja nie jestem szalony.
Lecz gdy coraz silniéj wnętrzności jego tru-