Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/335

Ta strona została skorygowana.

Plunął Sędzia parę razy, kiwnął głową, zlazł z ławki zadumany, zaczął chodzić po ganku, poszedł znów do okna, zastukał — Na próżno — cicho jak wprzódy.
— Ani chybi pomdleli niebożęta! rzekł. I kazał wybić okno, wybito — Stanął na ławeczce, zajrzał, leżą jak leżeli. Przełożył nogę przez okno, szczęściem że krzesło stało z drugiéj strony, stąpił na nie, z niego na ziemię. Był już w sypialni.
Piérwsza rzecz która go uderzyła, był sztylet utkwiony w posadzce. Spójrzawszy nań, cofnął się, zatrzymał i kiwając głową, ostrożnie daléj postąpił. Trącił znów nogą o xiążkę rzuconą na podłodze, mruknął ruszając ramionami.
— Hm! wybrali sobie czas do czytania! Ta Julja, to taka szalona z tém czytaniem — Znów postąpił, ostróżnie, na palcach, powoli; mijał już komin, zobaczył filiżankę z szczątkami jakiegoś napoju stojącą. Że zaś był przyjacielem i znawcą napitków, zbliżył się, powąchał, a nie mogąc dójść co by to było, bo go tylko jakaś woń czosnku zaleciała, mruknął pod nosem.