Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/362

Ta strona została skorygowana.

Pójdę — pomyślał znowu. Matyldę widzę zawsze, ciągle — nieustannie — cóż szkodzi —
Wtém weszła Matylda, przemówiła słów kilka, uśmiéchnęła się, a że Adolf miał serce aż nadto miękkie, pożałował żony, przyrzekł w duchu, poprzysiągł, postanowił nie iść do lasku. Nieszczęściem postanowienia jego nigdy długo nie trwały, najmniéjsza okoliczność za nos go prowadziła.
Cały dzień jednakże niespokojność go trawiła. Przeszedł się po gospodarstwie, po ogrodzie, wziął czytać xiążkę, nic go zająć nie mogło — dzień wczorajszy tkwił mu w myśli a dzisiejszy dokuczał okropnie.
Tymczasem zbliżał się wieczór, słońce ponad lasy się kłoniło. Adolf siedział w oknie wychodzącém na ogród, siedział, dumał, tarł czoło niespokojny. Matylda w tym samym pokoju czytała xiążkę.
— Czy dziś już nigdzie nie pojedziesz? spytała po chwili przerywając czytanie.
— Ja? Adolf się zaczerwienił mimowolnie, porwał od okna, stanął przed nią, powtórzył znowu — Ja?