Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/367

Ta strona została skorygowana.

Julja ruszyła ramionami i powróciła na swoje siedzenie. Adolf powlókł się za nią znowu, usiedli i milczeli.
— O czémże przecie będziemy dziś rozmawiać — przerwała nakoniec Julja, nie mogąc się doczekać, aby Adolf usta otworzył. O Tureckiéj wojnie, o drobiu, czy o dzisiejszym zachodzie słońca — O czém chcesz, byle nie o litości — Czegożeś tak zamilkł, jak posąg?
— Muszę milczeć, kiedy co tylko powiem, wszystko na złe tłumaczysz, przebąknął Adolf, z każdego słówka wyssiesz coś złego — boję się już ust otworzyć.
— O! nie szukam w słowach, tego czego w nich niéma, odpowiedziała Julja, odkrywam tylko, co się pod niemi kryje. Dawniéj choć równie jak dziś, umiałam cudze myśli przenikać, więcéj taiłam co złego lub śmiesznego w nich widziałam. Dziś, gdy o nic nie stoję, gorzką prawdę mówię tylko — Nie dziw że się to nie podoba. Przywykły do pieszczot Matyldy, źle ci brzmią w uszach moje szyderstwa — nie prawdaż? Ręczę, że więcéj nie przyjdziesz do lasku?
— Owszem, przyjadę ile ty razy tu będziesz, prędko odpowiedział Adolf — Ale jakby się sam