Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/394

Ta strona została skorygowana.

cie jéj wesele. Spowszedniało wszystko w jéj oczach, dla niéj ta chwila nie miała uroku tajemniczości, jaki miéwa dla innych, znała wszystko, wiedziała wszystko, nasyciła się wszystkiém.
Przystąpiła do męża bezwstydnie i odezwała się poziewając szeroko — Pójdziem spać! Mąż, od pierwszego dnia posłuszny, grzecznie odpowiedział całując ją w rękę.
— Pójdziemy duszko! Tylko jeszcze, jeszcze chwilkę, kwadrans, godzinkę — Bo widzisz, tak trudno się zdecydować odejść, gdy się tu bawią wesoło — Miło popatrzéć — Posiedzim.
Na ten raz uznała Julja przyzwoitém ustąpić mężowi, choćby tylko dla tego, aby go nie zrazić. Ludzie najgwałtowniejszego charakteru, maskują się w pierwszych dniach małżeńskiego pożycia — jest to rodzaj zasadzki, który ośmiela przeciwnika. Minął kwadrans, pani młoda poziewała coraz obszerniéj, pan młody śmiał się i weselił, patrząc oczyma, duszą, i zapewne także otwartą gębą na tańcujących, pijących, grających. Ten widok, takie w nim wzbudzał współczucie! W tém uczuł, że go któś trącił w bok (dość delikatnie jednak) odwrócił się i usłyszał szeptającą do ucha, żonę.