Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/400

Ta strona została skorygowana.

nie pomogło. Ciężkie tak przeszło pół godziny w męczarniach; ktoś wreście ulitował się nad nieszczęśliwym, spoconym, tylko co nie płaczącym Alexym i tajemnie klucz mu podsunął, szepnąwszy, aby był ostróżny, bo mu go odbiorą. Przestrzeżony Alexy, klnąc bez ustanku zbliżył się do drzwi, niby probując czy ich nie wywali, potém nagle kluczem zakręcił, otworzył i jak piorun wypadł do sieni. Tu podjąwszy poły szlafroka, aby pociemku o co nie zawadzić i nie paść, pobiegł kurydarzem, oglądając się jeszcze, czy za nim nie gonią.
Biegł, biegł i stanął wreście u drzwi pokoju żony. Pokręcił klamką — zamknięto było na klucz ze środka.
Odchrząknął oznajmując się — cicho. Zaczął pokaszliwać — cicho znowu — Tupnął — nic na to — Plunął i zakaszlał mocniéj — nikt się nie odezwał. Trochę już zniecierpliwiony twardym snem żony, zaczął pukać zwolna — milczenie. Puka silniéj — nikt nie odpowiada ze środka. Nuż kręcić klamką i stukać, chrząkać i suwać nogami — Cicho i cicho!
— Ależ śpi dobrze, pomyślał sobie, trzeba