Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/401

Ta strona została skorygowana.

bez ceremonij szturmować. Uderzył pięścią! Nic —
— Juljo! duszko! ozwał się półgłosem — proszę mnie puścić, to ja — Alexy — twój mąż! Słuchał — cicho. Stuknął jeszcze zniecierpliwiony, podejmując zawadzający szlafrok, pocił się, ledwie nie płakał nad swoją niedolą, jeszcze tylko kląć się nie zdecydował, ale już i tego było blizko. Nareście odezwał się głos ze środka.
— Kto tam?
— To ja! to ja! to ja! Juljo! to ja! A! obudziłaś się! Proszę mnie puścić, na klucz zamknięto, już tu z pół godziny stoję.
— Czegoż tak długo zabawiłeś się? spytał głos ze środka.
— A to te łotry, urwisy nie puścili mnie. Jabym tu już był dawno, gadał prędko i żałośnie Pan młody — jam od kiedy już gotów, to oni winni — Puszczaj mnie, bo tu zimno w korydarzu.
— Nie mogę wstać boso z łóżka — czemuś wcześniéj nie przyszedł — Tylko co drzwi zamknęłam.
— Ja mówię ci, czemu nie przyszedłem; te