Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/405

Ta strona została skorygowana.

Po niemałéj naradzie z samym sobą, postanowił wreście, zakołatać do drzwi młodzieży. I poszedł, pukał, z początku zwolna, potém ręką, kułakiem, nogami; ale nie prędko podpiłych zbudził. Nagle odezwało się kilka razem grubych głosów.
— Kto tam? kto tam?
— To ja — proszę mnie puścić —
Poznano go, zbudzili się wszyscy i zaczęli śmiać do rozpuku, drwiąc niemiłosiernie — puszczać go wszakże ani myśleli. Straciwszy pół godziny na próżném błaganiu u drzwi uporczywie zamkniętych, nasłuchawszy się, boleśnie przeszywających mu duszę żartów, odszedł wreście Alexy, gniéwny, oburzony, obłąkany prawie. Nowe namysły, nowe po korydarzu przechadzki, nowy projekt i próba. Zapomniawszy że w salonie posłano kobietom, postanowił pójść tam i położyć się na kanapie — zakręcił klamką, zamknięto od środka na klucz!
— Bodajby te klucze! stuknął parę razy — Pobudziły się panie i najrozmaitsze głosy, cienkie, grube, ochrzypłe, czyste, słyszéć się dały
— Aj! Jezu! złodziej mamo! Karuniu! ktoś