Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

myślisz? weź puls, egzaminuj, długo to jeszcze pociągnąć może?
To mówiąc, spojrzał bystro w oczy doktorowi, i jakby w nich wyczytał chętkę łudzenia wymysłem, dodał z wielką siłą:
— Chcę prawdy. Nie idzie tu o mnie, lecz o sprawę, która nawet cenę życia ludzkiego przeważa. Prawdy potrzebuję.
Salicetti zdawał się walczyć z sobą i namyślać.
— Doktór nie jest i nie może być prorokiem. Każdy z nas sto razy doświadczył tego, iż go rachuby zawiodły. Żądasz pan odemnie rzeczy niemożliwej. Zabić się możesz, postępując nieopatrznie — każdej godziny — ale możesz żyć i...
— Doktorze — kropisz mnie święconą wodą, którą oblewasz wszystkich... to się na nic nie zdało. Idzie mi więcej niż o życie. Poemat mój nieskończony! bodajbym się miał zabić, muszę go dośpiewać — -tak! Żadna siła mnie nie powstrzyma. Gdybyś mi nawet powiedział, że żyć będę, bylebym się go wyrzekł — nie przyjmę życia. Uznasz mnie za szalonego! jak chcesz! — Tak jest!
Zadumanego doktora cisnął gwałtownie za rękę, której nie puszczał.
— Chcę prawdy! Mów.
— Słowo uczciwego człowieka wam daję, odparł Salicetti, iż terminu żadnego oznaczyć nie mogę. Lecz na to wam przysięgam, że pracą życie skrócicie.
Chwilę panowało milczenie. Adrjan się zamyślił i mówił jakby sam do siebie:
— Pieśń jedna nieskończona, i jednej całej mi brak jeszcze. Mam ją w głowie, czuję ją, lata koło mnie i brzęczy jak mucha uprzykrzona, której złapać nie sposób. Jeden dzień, dwa prawdziwego natchnienia, wyśpiewam ją. Potem potrzeba przejrzeć wszystko i uporządkować — potem...