Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

do takiego pogorszenia, winiła nieszczęśliwe Sorrento i czyste jego zdrowe powietrze, iż śmierć w piersi wlewało. Chciała gdzieindziej szukać ratunku, rady, powietrza — spoczynku. Lenia umiała tylko wzdychać i popłakiwać — nie wiedziała co robić, jej zdawało się, że najskuteczniejszemby było powrócić do domu, na wieś i tam Adrjana pielęgnować. Nie mogła przypuścić, by gdzie na świecie zdrowiej było niż tam między balsamicznemi sosnowemi borami.
Jeszcze Klara nie mogąc się uspokoić biegała do pokoju łamiąc ręce, gdy stary Sieniuta, przewidujący, że tu będzie potrzebny, zapukał do drzwi. Mimo wewnętrznego smutku, poczciwą swą twarz przybrał w wyraz jakiś uspokojony. Matka niezmiernie rada pośpieszyła ku niemu, i nie dając mu mówić prawie, poczęła sama wylewać się z tem wszystkiem, co na myśli miała.
— Mój drogi, stary przyjacielu — ja muszę ztąd wywieźć Adrjana! Jemu to powietrze tutejsze jest zabójcze... Salicetti nieuk, w Rzymie, we Florencyi są doktorowie sławni. Potrzeba śpieszyć, z nim jest źle! My musimy uciekać!!
Mówiła to szybko, nie dając się odzywać Sieniucie, który stał z głową spuszczoną. W ostatku, odpowiedzi od niego żądając — wstrzymała się — chwyciła go za rękę.
— Co ty na to? mów!
— Mnie się tylko zdaje, że choćby podróż Adrjanowi mogła z innych względów być — pożądaną — w tym stanie osłabienia, w jakim on dziś jest — jechać, wieźć go — prawie niepodobna.
— Więc doktorów tu sprowadzić? choćby z najdalszych stron — Salicetti, ten nieszczęsny Salicetti, jak wszyscy włoscy doktorowie, nic nie umie! On jest winien.
— Nie wiem — odparł Sieniuta — ja zastałem pana Adrjana daleko lepiej, ale się nie szanował — pracował nadto.. przysparzał sobie gorączki.