Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

ciemny wieczornego morza, niebiosa czarne i już gwiazdami posiane na północy, łuna krwawo-złota z zachodu, zieloność drzew pomarańczowych i bluszczów, tryskały silne i kontrastów pełne... Lenia patrzała niemal przestraszona, a miss Rosa, mimo bólu, który jej serce uciskał, mimowoli się zachwycała tą paletą bożą, jakiej malarz żaden nie doścignie. Mogła pomyśleć, że ona, ona w największem nieszczęściu i niedoli mieć będzie pociechę z widoku natury, gdy biedne dziewczę, które szło za nią strwożone i smutne języka niebios i ziemi nie rozumiało, nic oprócz mowy własnego serca.
Tem większą dla niej litość poczuła, a widząc ją tak pogrążoną w sobie i obojętną na to, czem ją rozerwać pragnęła — odezwała się stając:
— Widzę, że was jeszcze piękne Włochy nie zajmują wcale; nie zdajecie się ich widzieć. Chcecie, bym was odprowadziła do domu?
Uśmiechnęła się Lenia.
— Chodźmy — rzekła cicho. — Ja — ja jestem sobie biedną wieśniaczką, której myśl nigdy za płot mojego ogrodu nie wybiegała. Mnie ten świat nowy prawie przeraża; boję się o mój kochany, jedyny, aby mi go nie zaćmił.
Szły tak ku willi, do której hrabia dawno już był panią Klarę odprowadził. Adrjan czekał na nich, a nie zobaczywszy Leni, zapytał zaraz o nią. Powiedziano mu, że się nią miss Rosa zaopiekowała. Zadumał się głęboko poeta i nie rzekł ani słowa.
Gdy dwie panny doszły do wrót, Angielka stanęła u nich, nie chcąc iść dalej, żegnała Lenię. Tęskno spojrzała na okna willi, i milcząca zawróciła się wolnym krokiem do hotelu.
Skutkiem nie wiem jakiego wrażenia, może przez wpływ, jaki na nią Angielka wywarła, Lenia wracała śmielsza, z twarzą weselszą, i Adrjana powitała wejrzeniem siostry — przemówiła do niego, zbliżyła się odważniej do chorego...