umiecie złamać jego wolę... Ratujcie nas — on się zabija.
Lenia rzewnie płakać zaczęła... Uściskała ją Angielka.
— Będę, odezwała się, o zwykłej godzinie. Wcześniej przychodząc, wydałabym się z tem, że zostałam przez was zawołaną, że wy się trwożycie... Tego mu okazywać nie potrzeba...
Równie prawie niespokojna jak Lenia, miss Rosa poczęła się przechadzać po tarasie, rozpytując o szczegóły. Dziwnem to było, że mniej ją bunt oburzać się zdawał, więcej obchodziły drobne okoliczności, które mu towarzyszyły.
Po godzinnej rozmowie, Lenia musiała wracać do domu. Tu znalazła ciotkę w krześle, z rękami załamanemi, pogrążoną w smutnem osłupieniu.
— Adrjan? cóż Adrjan? wstał? obudził się?
Klara głową potrzęsła.
— Wstał — odpowiedziała cicho — ale po to tylko, aby się w papierach zagrzebać. Wygnał gniewnie hrabiego, profesora odpędził, drzwi zaryglował...
Ranek cały spłynął na podsłuchach... W porze obiadowej nareszcie Adrjan otworzył, i ubrany już siadłszy na kanapie, wpuścił oczekującą matkę.
Zamyślony był i milczący, na zapytania odpowiadał pół słowami. Gdy Lenia przystąpiła do niego, ufając łasce, jaką miała, Adrjan bez zwykłego uśmiechu zwrócił się ku niej.
Pogroziła mu palcem.
— Jabym tobie i matce pogrozić powinien — odezwał się chłodno poeta. Gdyby nie profesor i nie wy, wczoraj byłbym dokończył dziesięcioletnią pracę... a tak... Ja nie wiem — dodał — dziś, nigdy może! Natchnienie na zawołanie nie przychodzi: czuję się wyczerpanym do dna, — a skończyć to raz potrzeba... tak! potrzeba skończyć to, aby zacząć żyć.
— Mój drogi — odezwała się Lenia łagodnie — nie trudno ci będzie o natchnienie, łatwiej niż nam o obojętność, gdy widzimy, że cierpisz i szkodzisz sobie...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.