Adrjan nie patrząc na mówiącego, odezwał się tylko:
— Chciałbym być w niej, to pewna — ale ona przychodzi niewołana, i powraca tylko gdy sama chce. Mylisz się — nie jestem w tym stanie, do któregobym powrócić pragnął, ale w żałobie po nim...
Wszystko to może ci się wydawać śmiesznem, bo wszystko ma stronę śmieszną dla ludzi do szukania jej usposobionych; ale gdybyś był w mojem położeniu i stracił najlepsze życia lata dla osiągnięcia celu, a widział w ostatniej chwili ten cel uchodzący może na wieki — ręczę, więcejbyś niż ja rozpaczał.
Mówił to jakoś niezwyczajnym sobie tonem ostygłym, smutnie, tak, że Marjan nawet nie umiał żartobliwego znaleźć słowa, aby go rozerwać. Zamilkł.
Adrjan też powoli schylił się na poduszki, wsparł na ręku i zadumał głęboko.
Nadchodziła oczekiwana długo godzina zwykła, w której miss Rosa przychodziła. Lenia wyglądała jej niecierpliwie, niepokojąc się trochę. Wszyscy pozostali w saloniku w nadziei, że jej przybycie wyprowadzi Adrjana z tego zasępienia i milczenia, które u niego zawsze złym było znakiem.
Wśród ciszy długiej usłyszano nareszcie szelest sukni i powolny krok Angielki, która drzwi otworzywszy, weszła album niosąc w ręku, i jak gdyby wcale nie wiedziała co tu zastanie, głosem swym śmiałym i jasnym powitała najprzód matkę, potem syna. Wyciągniętą jej rączkę Adrjan ledwie podniósłszy się dotknął końcem palców i opadł znowu bezsilny na poduszkę.
— Cóż tu dziś tak jakoś milcząco i posępnie? odezwała się Angielka.
— Łatwo się domyśleć — odparł hrabia — że my nastrajamy się do tonu jego. — Wskazał na Adrjana. — Jest dziś zmęczony.
— Czem? spytała Angielka.
Lenia wzięła na siebie objaśnienie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.