Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

sce tuż przy stole, spojrzał kilkakroć na drzwi i dał mu znak, że nie życzyłby sobie być podsłuchiwanym. Sieniuta temi przygotowaniami do rozmowy już zmieszany, strwożył się bardziej jeszcze, gdy Adrjan ująwszy go za rękę, począł stłumionym głosem:
— Mój drogi profesorze, trudno się łudzić dłużej — moja godzina ostatnia się zbliża.
Zobaczywszy przestrach na twarzy starego, dodał prawie wesoło:
— Trzeba mieć męztwo, wobec nieuniknionego. Ja to czuję, że mi pozostało niewiele...
— To są chorobliwe marzenia! — przerwał Sieniuta.
— Przypuśćmy, że tak jest — począł Adrjan — cóż ci szkodzi mnie posłuchać?...
Z poematu nic już nie będzie...
Potrząsnął głową. Sieniuta chciał protestować.
— Nie mówmy o nim, stało się — rzekł. — Nie jedno życie ludzkie wsiąka tak marnie w tę ziemię, która żyje trupami i z nich nowe tworzy życie. Gdzie wielka się walka toczy — padać musi ofiarników wielu. Jedno nic, jeden niepostrzeżony pocisk zabija... Takie prawo; któż przeciw prawu bożemu co może?...
Prosiłbym cię — tu się zatrzymał — abyś przy matce czas jakiś pozostał... Dla niej to będzie cios najboleśniejszy. Mnie jednego miała.... Lenia ma wiele męztwa. Powiesz miss Rosie...
— Ale na Boga, Adrjanie — przerwał Sieniuta — ulituj się nade mną, nie karmże mnie tem strasznem urojeniem...
Poeta popatrzał na niego.
— Sądziłem — rzekł — że mężniejszy jesteś — ale ty masz serce także nadto poczciwe...
— Wiesz co? poproś tu lepiej Marjana, z nim będę mógł mówić otwarcie.
Sieniuta ściskać go zaczął, błagając, aby się uspokoił i mówić o tem zaprzestał.
— Ja zupełnie spokojny jestem — przebolałem — odparł chłodno Adrjan — wierz mi.