Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

widywała przy matce najczęściej zasępionym, ponurym, uradowała się zobaczywszy tak ożywionym i młodym.
Hrabia Maryan, jak ludzie wielkiego świata, miał ten przymiot nieoceniony, że nawet przy najdzikszem usposobieniu, w humorze najkwaśniejszym, umiał być wyśmienitym towarzyszem, a w potrzebie roztrzepańcem.
Wyjeżdżali drogą nową, którą właśnie naówczas kuto w skałach i kończono, gdy filutowaty Toni, woląc jechać cieniem, kasztanowemi lasami, wniósł, aby dla chłodu skręcić w góry na prawo. Ręczył, że i tak zawczasu staną w Castellamare; a był zgodzony od godzin. Dla zachęty dodał, że niedawno z Sorrenta, tąż samą drogą przez Monte-Cupolę pojechali inni forestyery do Castellamare.
Zgodzono się na co chciał.
Podróżni poświęcili nawet wędrówce tej śniadanie i na prędce podany fiascon wina, ser, chleb, salami uznane zostały za dostateczne do nakarmienia przed obiadem u celu podróży. Zapalono cygara i spoglądając na cudną zatokę u stóp ich na lewo rozłożoną jak płaszcz turkusowy, na dymiący Wezuwiusz w dali, na miasteczka jakby wieńcem obrąbiające wybrzeża, dwaj przyjaciele pod wodzą wesołego przewodnika, który resztę fiasca wysuszył, puścili się ku Monte-Cupoli.
Adrjan z wielką swą pociechą uczuł się nierównie silniejszy niż z rana, gdy w swej willi leżał na kanapie, umierając ze znudzenia. Świat mu się jakoś uśmiechał, po głowie już chodziły jakieś urywki epizodu, nad którym właśnie pracował.
Hrabia Maryan niedomyślający się wcale, że monoman już, powróciwszy do życia, wracał do nałogu wierszowania; — począł rozmowę wcale z innego tematu.
Z Adrjanem można było mówić o czem chcąc, a zawsze się musiało skończyć na poemacie...