Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ człowiecze! — przerwał Adrjan. — Kair, Piramidy, Ateny, Jeruzalem, Palmira, pustynia, Beduini...
— Wszystko to strasznie oklepane rzeczy — przerwał hrabia — lepsze daleko w książkach i obrazach, niż w rzeczywistości. Powiadam ci, więcej odczarowujących niż czarujących motywów. Ja tej podróży nie radzę. Mamy do włóczęgi ogromne Włochy, mnóstwo kątów prześlicznych, równie jak na Wschodzie śmierdzących i nie wygodnych, ale z których daleko łatwiej się salwować gdy się uprzykrzą. Ja wotuję za Włochami.
— A bryganty?
— Ci przynajmniej gdy pochwycą dają się okupić, gdy na Wschodzie Giaur się od razu zabija.
— Strachem mnie nie przekonasz i nie weźmiesz — rzekł śmiejąc się poeta; trochę niebezpieczeństwa dodałoby mi owszem do podróży smaku.
— Trochę — tak — ale w miarę... — dokończył Marjan. Na dziś dajmy temu pokój; stokroćby mnie więcej zajęło, gdybyś był tak wspaniałomyślnym, szczodrobliwym, łaskawym i obdarzył mnie choć jakiemś pojęciem, choć cieniem, widmem twojego poematu.
Mówił to gdy właśnie byli na skręcie drogi wijącej się kapryśnie ku górze. Adrjan ruszył ramionami, zwracając się ku przyjacielowi z twarzą wyrażającą zdziwienie i zakłopotanie, gdy widok nowy uwagę ich od tego draźliwego tematu odwrócił.
Przed nimi drogą tą samą jechał z wolna na osiołku mężczyzna słusznego wzrostu, którego tylko długie nogi aż ku ziemi zwieszone i na ramionach siwe rozwiane włosy widać było. Poły surduta wiatr podwiewał, tak, że niby dwoje skrzydeł z dwóch stron się podnosiły. Jedną też rękę wzniesioną miał do góry, a w niej trzymał małą książeczkę, w którą włożony palec za zakładkę służył. Jechał powoli, oglądając się, nasycając widocznie, używając i smakując. Właśnie z tego miejsca, po nad kłębami zielonemi drzew widać było sine morze leżące spokojnie i Neapol