Poeta tymczasem, jakby się urokowi oprzeć nie mógł, zeskoczył z osiołka, i rzucając go podszedł do Angielki z ukłonem.
— Ale to prawdziwy cud — odezwała się z wielką swobodą miss Rosa — żeś pan się potrafił oderwać od swoich książek i papierów i wyjechać w świat po słońce i powietrze!
— Ja to za cud uważam, żem panią mógł spotkać! odparł poeta.
— Mówisz to pan przez grzeczność — rzekła uśmiechając się Angielka, — bo gdzież mnie nie ma? Ja nieustannie jestem w górach, lasach i skałach, nie mogąc się pięknością tej natury nacieszyć...
Patrzała mu w oczy tak śmiało, tak dziwnie natarczywie, iż Adrjan się zmięszał. Milczał.
Tymczasem miss Rosa spytała:
— Z kimże pan jesteś?
— Z moim przyjacielem młodości i z dawnym profesorem, którego w tym dniu cudów, miałem szczęście spotkać przed pół godziną.
— A dokądże Bóg prowadzi? badała z uśmiechem.
— Wyjechaliśmy bez celu, na przejażdżkę, która prawdopodobnie skończyć się miała w Castellamare; teraz już nie wiem nic, odparł poeta.
— Ja także zapewne tam dociągnę — odezwała się uśmiechając Angielka — i podała śliczną rękę Adrjanowi z cichem: „Spodziewam się, do widzenia.“
Adrjan odstąpił krok, skinął na swoich, którzy z dala skłonili się do pięknej pani, i wyminęli ją wszyscy, oglądając się jeszcze.
Miss Rosa siedziała znowu nad albumem, i choć wzrok jej roztargniony błądził trochę dalej niż wymagał rysunek, ręka już rzucała nowe na papier rysy.
— Panie profesorze! zawołał Marjan po polsku — co powiesz na to, że uczeń wasz, tylko dlatego dziś wyjechał ze mną z Sorenta, aby o to tej idealnej Angielki towarzystwa uniknąć? Nie jestże to grzech przeciwko czci piękna i przeciw młodości? Los na przekorę postawił mu ją na drodze! Cóż wy na to?...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.