Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dopóki czuję, że w duszy coś jeszcze jest, co się w pieśń wcielić może — nie będę miał spokoju!
— Uczyńże drugich sędziami między sobą a tą pracą Syzyfa — rzekł Marjan.
— To się zupełnie na nic nie przyda — rzekł zimno Adrjan. Dwa są sędziów rodzaje: jedni się unoszą w zachwycie i ślepną, drudzy szukają plam i brodawek, bo natura ich do szpetności ciągnie.
— Zatem któż oceni? spytał hrabia.
— Ludzie — ogół — rzekł Adrjan — a dziś ocenienie obce na nicby mi nie posłużyło — nie poddałbym mu się.
— Masz słuszność, przerwał profesor — być posłusznym krytyce jest to podpisać na siebie testimonium paupertatis. To co się tworzy jest dziełem przymusu, konieczności, złe czy dobre jest — bo jest. Przerabiane i wyginane dla czyichś sądów stałoby się trupem. Poeta sam widzieć i czuć może błędy swojego utworu; nie mam go za poetę jeżeli je potrafi poprawić, to jest sobą być przestać.
Quod scripsi! scripsi! odpowiedzieć musi każdy natchniony...
— Wyjmujecie mi to z ust, zawołał Adrjan, ściskając profesora. Tak! tak jest a nie inaczej Pomyślcież teraz o losie człowieka, który życie złożył w ofierze swojemu dziełu — ideałowi, i nie wie czy ono pójdzie na stos czy pod obłoki?...
Bo są chwile, w których z niego same blaski biją, i są momenta gdy ono czarnem i bezdusznem leży jak plama; dusza odczuwa piękności i niepokoi się błędami, ułomnościami, tony fałszywemi...
Sąd! mówiliście o sądach ludzkich!! Wyroki wypadają dziwnie, przypatrzcie się im bliżej...
Sędzia spał źle w nocy, z rana się powaśnił z żoną, w drodze potrącił o kamień, od wilgoci dostał kataru, wchodzi na sądy, wprowadzają winowajcę, którego los zawisł od niego... Sen, waśń, kamień, wilgoć wpłyną na wyrok niechybnie...
Tak samo dzieło przychodzi przed sąd ludzi