Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! o! zawołał Marjan — co do mnie służę ci nie jednę noc, ale ile zechcesz...
— Ja także, dodał profesor — bo jako stary niedobrze sypiam i mało. Czuwanie mnie nic nie kosztuje — możemy sobie sprawić noc na wzór attyckiej — neapolitańską.
— Jest bo tak śliczna — rzekł Adrjan, iż zaspać ją byłoby chyba grzechem. Wspomnieliście o moim poemacie — nie mogę wam o nim nic powiedzieć wyczerpującego, ale spytam profesora tylko: co sądzi o ogromnej epopei bez bohatera...?
— Bohaterem być może myśl przewodnia jedna — odparł profesor powolnie. Coś przecie całość musi tworzyć z epizodów, jeśli nie postać to idea.
— A jeśli się ona wciela coraz inaczej, coraz bardziej bozko, coraz promieniściej, i począwszy kiełkować na oschłej po potopie ziemi, rośnie każdem skonaniem, które jest razem narodzinami? Jeżeli to samo tchnienie bozkie przejawia się pod nieskończonemi postaciami, które są na pozór sobie obce, choć w głębi jednem tylko?
Sieniuta patrzał, słuchał i milczał długo.
— Chcesz, bym ci powiedział prawdę? odparł z powagą nauczycielską.
— Wymagam jej, inaczej sądzibym, że mnie chcesz bawić jak dziecko pieszczone. Rąb, stary.
— Poemat, mój Adrjanie — począł profesor — to rzecz plastyczna przedewszystkiem, filozofia w nim powinna być niemal bezwiedna, wynikająca z poetycznej prawdy jego, nieszukana i nienarzucona. Lękam się idei strojonej jak lalka, a martwej jak ona. Idea oderwana od życia — jest czem chcesz, ale nigdy poematem, bo poezya całe życie musi mieć w sobie, a myśl oderwana ma tylko jego widmo...
— Źle się może wytłumaczyłem, odparł Adrjan z widocznem jakiemś nieukontentowaniem. Jestem zmuszony objaśnić, że nie począłem od idei, ale obraz dziejów ludzkości, pojęty jako całość, narzucił mi ją...