Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

Świat zewnętrzny stawał mu się tak obcym iż fenomena jego nie działały już na zmysły stępione.
Pomimo takiego zawczesnego zużycia wszystkich władz, jakiemi go obficie wyposażyła natura, — wyglądał jeszcze młodo, w twarzy miał odblask wiosenny, życiem duchowem wyszlachetnione oblicze jego dziwną pięknością jaśniało. Widać po niem było, że to wyczerpanie nie pochodziło z nadużycia cielesnych sił, ale z walk wewnętrznych i wysiłków umysłu...
Średniego wzrostu, pięknej postawy, kształtny i zręczny, we wszystkich ruchach, mimo wiedzy i woli pełen strojny arystokratycznym wdziękiem, zwracał uwagę obcych nawet i najobojętniejszych wyrazem twarzy rysów nadzwyczaj regularnych, czystych, posągowych, czarnemi oczyma pełnemi blasku, smutkiem ust jakby wieczną namaszczonych goryczą, czołem zaokrąglonem wspaniale, białem, zaledwie kilku fałdami przedwczesnemi rozciętem.
Twarz ta wprawdzie umiała się najniespodzianiej zmieniać i z łagodnej stawać groźną, ale rzadko obcy mógł go pochwycić w tej chwili walki, gdy się ona piętnowała we wszystkich rysach, psując uroczą harmonię jaką im nadawał olimpijski spokój dni powszednich.
Wielkie poczucie godności własnej czyniło go bacznym niezmiernie na sposób, w jaki się obcym ludziom przedstawiał. Od dziecięctwa czuł w sobie geniusz, i obchodził się z nim jak gospodarz, który najdostojniejszego gościa ma w domu.
Geniuszowi temu, z głęboką weń wiarą, poświęcił wszystko — szczęście, młodość, pokój, serce; nawet to czem rozporządzać nie miał prawa — serca tych, co go kochali.
Od pierwszego przebudzenia się tej myśli, miał tylko jedną troskę: to, co w sobie czuł w samym blasku i potędze, światu pokazać, i zmusić świat, by temu Dajmonowi jego bił czołem.
Adrjan czuł się poetą.