Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

— Koniecznie? — spytał Adrjan.
— Dwóch przeciw jednemu, większość absolutna za nami — odezwał się hrabia. — Idę i muszę się postarać, aby obiad był godzien tych przyjacielskich agapów...
Dosłyszawszy zakończenia ostatniego wyrazu, Seniuta z lekkim uśmiechem szyderskim spojrzał za odchodzącym.
Dzień zszedł na rozmowach, nad któremi czuwał stary Sieniuta, aby nie tykały zbyt drażniących przedmiotów. Wczorajsze rozprawy nadto silne czyniły wrażenie na Adrjanie, i choć on sam do nich powracał, profesor starał się, w zmowie będąc z hrabią, nie dopuszczać zbyt namiętnych dyskusyi.
Hrabia był wielce użyteczny, bo miał zapas niewyczerpany powieści z całego świata, dowcipów cudzych i fantazyi własnych.
Adrjan po wczorajszem rozgorączkowaniu, widocznie dnia tego był osłabły, zamyślony, nie swój, milczący. Kiedy niekiedy zrywał się i chodził pogrążony w jakichś dumach po pokoju. Profesor posądzał go o odbieganie do poematu. Niekiedy dwa za jedno przychodziło mu powtarzać, tak myślą gdzieś indziej wędrował...
Hrabia smakosz, przywiązujący zbytnią wagę do kunsztownego odżywiania się, starał się mocno, aby obiad wszystkim wymaganiom uczynił zadość. Choć pewnych nałogów kuchni włoskiej nie sposób było uniknąć, w istocie podano wieczorem bardzo wytworne jedzenie i wino doskonałe.
Adrjan jadł niewiele, z roztargnieniem, ale pił chętnie i sztucznie się rozweselił. Żartował jakoś smutnie.
Przy obiedzie nawet wyrwał się z tem, iż żałuje, że za miss Rosą nie pojechali do Pompei. Tymczasem jeszcze do deseru nie doszli, gdy piękna Angielka w podróżnym stroju ukazała się w salonie, z albumem w ręku.