Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

— A gdybym hrabiemu odpowiedziała, że są artystyczne temperamenta, (nazwijmy je w ten sposób) — odparła miss Rosa — którym sama sztuka starczy?
— W jakimś życia momencie może, ale nie na zawsze! — zawołał Marjan. — Przychodzi chwila, gdy serce zaparte się mści i upomina o swe prawa...
— Nie wiem, pan zapewne lepiej odemnie znasz serce ludzkie — chłodno odrzekła Angielka. Zaliczyłabym to rozbudzenie się serca do klęsk i boleści życia...
To mówiąc miss Rosa zdawała się chcieć sprowadzić z niewłaściwego toru rozmowę, bo się zwróciła do Adrjana i spytała, czy on widzi całą piękność tych krajobrazów włoskich, tych wybrzeży ulubionych Rzymianom, które rysunkiem i barwami ją zachwycały?
— Możesz pani wątpić o tem? — odparł Adrjan. — Ja także po swojemu jestem pejzażystą, i choć nieumiejętnie władam ołówkiem, słowami staram się malować...
— O! i pewnie świetniej niż my farbami naszem! — odparła Angielka.
— Wspomniałaś pani o Rzymianach, którzy się kochali w Bajach, gnieździli z willami około Pauzylippu i w Pompei — odezwał się Marjan. — Jakże to wytłómaczyć, że ci wielbiciele natury, nie malowali jej wcale! W Pompei nie ma krajobrazów!
— Nie malowali — rozśmiała się Angielka — może dlatego, że rozpaczali, aby ta piękność odtworzyć się dała. Krajobraz zresztą nie jest całkiem wykluczony z Pompei, tylko ludzie go zawsze zasłaniają.
Zdaje mi się, że ostatni Rzymianie, którzy tu najwięcej się budowali i używali willegiatury — ludzie popsuci, psuli też naturę, co ich otaczała, i może dlatego bardzo się w niej rozkochać mogli. We fryzowanych i strzyżonych drzewach, w rozkrzyżowanych latoroślach winnych, rozpiętych na kratki powojach, poobcinanych górach, postrojonych trawnikach