Oprócz kilku prób młodzieńczych, istotnie tak pięknych formą i tak wiele obiecujących, ich ogólny zachwyt obudziły, nie chciał Adrjan już później niczem się dać poznać, z żadną poezyą swoją wejść w szranki.
Pracował, wysilał się, miotał, aby stworzyć arcydzieło, od razu wystąpić mistrzem, dać choćby jednę tylko wielką pieśń, a po niej — bodaj zamilknąć i umrzeć. Szczęściem czy nieszczęściem los dał mu tylko matkę, opiekunkę jedyną, która go miała jednego; ubóstwiała go, wierzyła weń, poślubiła jego marzenia, jemu i im poświęcając wszystko.
Nic więc swobodnemu rozwijaniu się po myśli własnej nie stawało na drodze.
Bardzo prędko, pomimo przywiązania do matki, Adrjan zawojowawszy ją, uczuł się wyższym nad nią, żył z nią tylko w związku serca, ale nie myśli.
Z tych się przed nią nie spowiadał. Ona mu tego nie miała za złe, w pokorze ducha mówiąc sobie, że nie mogła sięgnąć myślami tam, gdzie geniusz synowski skrzydła jego unosiły.
Stosunek bardzo czuły był na pozór zimny; spotykali się z sobą, gdy on zstępował na poziom rzeczywistości, na którym ona w pokorze, zawsze mu służyć gotowa, cierpliwie nań oczekiwała.
Znaczniejszą część dnia Adrjan spędzał sam zamknięty, czytając, rojąc, tworząc — albo na rozmowach z bardzo szczupłą garstką tych, których do pewnej, różnie stopniowanej poufałości przypuszczał. Nie zwierzał się jednak z pracy swej nikomu, i nie dopuszczał spojrzeć w nią profanom.
Nie mówił, nie myślał, nie żył niczem, tylko tą jedną żądzą utworzenia arcydzieła; ale ją nosił zamkniętą. ledwie się wydając z ogólnemi zarysami czegoś olbrzymiego...
Życie musiało się zastosować do tego celu. Wszystko, co mogło wywołać natchnienie, spotęgować je, ubarwić, było dla niego pożądane, reszta obo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.