Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

bie. Mówmy o nim jeszcze. Ja go znajduję w stanie nienormalnym, i lękam się o niego.
Odwrócił się Sieniuta.
— Czego? — zapytał niespokojnie.
— On się tą monomanią poetyczną zabija; na to radzić potrzeba — zawołał hrabia.
— Nienormalny to stan, prawda — rzekł profesor — ale i człowiek niepospolity. Nie można go mierzyć piędzią innych ludzi.
— Ale kto go kocha, musi się starać wydźwignąć go z tego!
— Nie wiem czy to możliwe jest za sprawą cudzą — rzekł Sieniuta spokojnie. — Znałem go dzieckiem, jest to natura nie łatwa z zewnątrz się ująć dająca. Chcąc działać nań, potrzeba się owszem strzedz, aby nie wywołać w nim reakcyi...
Tu profesor zatrzymał się trochę.
— W końcu — dodał — zdaje mi się, że głównie iść powinno o to nie żeby go uzdrowić i wytrzeźwić, lecz by to upojenie w istocie wydało owoce, jakich się on po niem spodziewa...
Potrząsnął głową hrabia.
— Zapatrujesz się pan na to z zupełnie różnego stanowiska niż ja; próżnoby więc rozprawiać... Mnie żal człowieka, panu poety. Masz-że pan jakiekolwiek pojęcie, czem być może ten jego poemat?
Sieniuta ożywił się widocznie.
— Nie znam poematu, ale autora na moich rękach wykołysałem — zawołał. — Spodziewam się po dziele jego, na które wyszafował wszystkie siły młodości, całą świeżość myśli, niepokalane niczem uczucie, fantazyę oskrzydloną ogromnem oczytaniem i pracą — spodziewam się wiele! bardzo wiele...
Jeżeli z tej rośliny pielęgnowanej tak starannie nie wykwitnie arcydzieło...
Profesor dokończył tylko z westchnieniem.
— Kochany pan możesz miłością dla własnego dzieła zaślepiać się nieco — dodał Marjan — a mnie