Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

przyznaję się, okrutnieby żal było człowieka, gdyby się tak zmarnował na jedno — marzenie!
— A życie czemże jest? — spytał Sieniuta cicho. — Jeżeli marzenie to czyni go szczęśliwym, mamyż my prawo rozbudzić go z niego?
— Jabym rad był szczerze, aby go ta śliczna miss Rosa wprowadziła w świat rzeczywisty — odezwał się hrabia. — Zdaje mi się, że dziś się trochę zbliżyli.
Profesor potrząsnął głową z niedowierzającym uśmiechem.
— Bądź co bądź sądzę — konkludował hrabia — że niepowinniśmy go opuszczać, i pozostać przy nim jak najdłużej.
— Co do mnie, mam to sobie za obowiązek — odparł profesor — a spełnienie jego nic mnie nawet nie będzie kosztowało, bom sam na świecie i swobodny...
Marjan widząc, że więcej nic ze starego nie wyciągnie, dał mu dobranoc i poszedł do siebie. Drzwi jego pokoju dzieliły go tylko od Adrjana, mógł więc słyszeć, że poeta żywo się przechadzał, że kilka razy papier zaszeleściał i pióro zaskrzypiało.
Szanując tę chwilę natchnienia, Marjan zachował się jak najciszej, położył w łóżko, zadumał, zadrzemał, i gdy nade dniem już coś go przebudziło, zdumiał się słysząc jeszcze chodzącego poetę, szeleszczący papier i skrzypiące pióro.
Całą więc noc spędził na pracy... Hrabia potrząsnął na to głową i kładnąc się do snu na bok drugi, postanowił nazajutrz uroczystą dać burę przyjacielowi.
Dzień już był wielki, gdy się pobudzili i do powrotu przygotowywać zaczęli. Pierwszem staraniem Marjana było dowiedzieć się o Angielkę, z którą razem spodziewał się spędzić część dnia tego w podróży do Sorrenta, ale w hotelu z śmiechem zwiastowano mu, że od dwóch godzin te panie już się puściły w drogę.