Znaleźli go rozebranym, przy szczątkach obiadu, mało co poruszonego, zajętym już papierami, z ołówkiem w ręku.
Chcieli się cofnąć zaraz, ale poeta papiery rzuciwszy pod poduszkę, bo je tam najczęściej trzymał, poprosił ich, żeby nie uciekali, bo odczytywał tylko i poprawiał epizod wczorajszy — a gdy wchodzili, właśnie był robotę dokończył.
— Nie mogę pojąć Byrona — rzekł — o którym słyszałem, że w chwili natchnienia tysiącami wierszy rzuca na papier, a potem nielitościwie je kreśli, wybierając z nich tylko najświetniejsze, najszczęśliwsze... Ja nie umiem ani przerobić, ani poprawić. Gdy to, com napisał, zda mi się słabem i ułomnem, rzucam wprost w ogień, czekam drugiej natchnienia chwili i piszę na nowo... Ortopedyczne doświadczenia nad mojemi dziećmi są dla mnie wstrętliwe. Pojmuję co najwięcej, że rozczochrany włos przyczesać można lub zwalanego obmyć buziaka — ale wyciągać i obcinać!
— To znaczy, żeś się improwizatorem urodził — rzekł Marjan.
— Bardzo być może — odparł poeta — a jednak nie potrafiłbym improwizować słowem żywem, chyba w tak nadzwyczajnej chwili życia, jakiej nawet przypuścić nie umiem... Potrzebaby na to było słuchaczów, których serca biłyby z mojem zgodnie; uniesienia, coby po nad ziemię porwało; wypadku jakiegoś, coby upoił aż do zupełnego zapomnienia o sobie; zabicia człowieka, aby ustąpił miejsca poecie.
To mówiąc, zakaszlał się mocno Adrjan, przyłożył chustkę do ust i choć ją nadzwyczaj prędko schował, Marjan dostrzegł z przestrachem, że — pluł krwią.
Widoczne było, że się z tem taił. Profesor i on spojrzeli po sobie, natychmiast rozmowę sprowadzono do mniej rozdrażniających przedmiotów, a Sieniuta począł namawiać do spoczynku.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.