Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Adrjan był właśnie usposobiony do mówienia i trochę kwaśno przyjął rady.
Dotrzymywali mu więc jeszcze dwaj towarzysze czas jakiś, niewiele mówić dozwalając, i pożegnali go wymógłszy przyrzeczenie, że się wcześnie spać położy.
Zaledwie wyszli od niego, Marjan pociągnął z sobą profesora do swojego pokoju.
— Radźmy — rzekł gorąco — to już rzecz sumienia: życie jego zagrożone. Widziałeś pan, że krwią pluje! On ma suchotniczą fizyognomię. Na Boga.
Staremu stały łzy w oczach.
— Tak jest — zawołał — chodzi o jego życie. — Ale miał przecie lekarza, matka się radziła o niego, potrzeba spytać gospodyni o nazwisko i udać się do niego.
Signora Costa na zapytanie o lekarza, najprzód mocno się wylękła; potem z wielomowstwem włoskiem i żywą towarzyszącą mu gestykulacyą, poczęła opowiadać, że doktór Salicetti, jeden z najsławniejszych z Neapolu, był przez matkę umówiony, aby Adrjana pilnował, że zwykł przyjeżdżać raz w tydzień i zapewne nazajutrz tu będzie.
Oczekiwano więc na Salicettego. Nazajutrz jednak Adrjan wstał orzeźwiony, z lepszą twarzą, silniejszy, wesoły, i patrząc nań zdawało się, że niebezpieczeństwa być nie może.
Około południa corricolo niepoczesne wiozące pana Salicettego, zatrzymało się przed bramą, a z niego wysiadł nie stary jeszcze, ale siwy przedwcześnie mężczyzna, słusznego wzrostu, który zdawał się śpieszyć bardzo. Wpadł też jak bomba do pokoju Adrjana, i Marjan, który nań czatował, posłyszał zaraz wesoły głos, podniesiony bardzo, potem śmiechy i żywą rozmowę. Z wesołości doktora wnosić należało, że chory nie mógł się mieć tak bardzo źle. Aby się jednak coś o tem dowiedzieć, profesor i Marjan postanowili wyjść za bramę i o kilkanaście kroków od willi oczekiwać na doktora.