Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.




Gdy tak wszyscy siedzą pochmurzeni, rozdraźnieni, jakby w oczekiwaniu jednego słowa, które ma im usta otworzyć, — w dziedzińcu zrobił się hałas wielki... Najprzód wszystkie psy od strony wioski słyszeć się dały, potém dworskie zaczęły ujadać kolejno, starsze, młodsze, aż do szczeniąt, powybiegały do bramy z zakomórków, i ustawiwszy się zastępem, szczekały i wyły, krzyczały i skomlały najdziwniejszemi głosami.
Niekiedy na chwilę ustawał ten hałas, to znów zrywał się jeszcze głośniéj i zapalczywiéj. Było to raczéj naszczekiwanie niespokojne niż zajadłe, zwyczajne zresztą w Wólce, gdy ktokolwiek obcy, zwłaszcza pieszo przybywał; bo jak ludzie tak psy mało tu były przywykłe do odwiedzin, i nowa postać zawsze wielki sprawiała zamęt. Zarówno z temi domowemi stróżami wybiegała czeladź ze wszystkich kątów, byle choć bryczka kwestarza na dziedziniec się wtoczyła.
Ale tym razem hałasowi się nawet dziwić nie było można: najbardziéj ostrzelane psy i konie miały się prawo nastraszyć, — zjawisko w istocie było niepospolite i dziwaczne.
Środkiem dziedzińca od bramy szedł wielkiego wzrostu, barczysty, czerwonéj, szerokiéj, pogodnéj twarzy, z głową do góry podniesioną, mężczyzna.