— Hej! hej! tać to poczciwy nasz Dyogenes Kapustyński... ot w porę się przysunął!
— Tak, to on — dodał stary — ależ dawnośmy go tutaj nie widzieli.
— Chodźmy go przyjąć.
Ruszyli się. Dyogenes ze skrzypką tryumfalnie przeszedłszy podwórze, już stał w ganku, i głos jego basowy, mocny, rozlegał się zawsze jedne powtarzając wyrazy:
— I temu kto mówi — odparł wychodząc, z otwartemi rękami, p. Krzysztof.
Dyogenes już skrzypkę był pod pachę wziął, czapkę zdjął i czoło z potu ocierając uśmiechał się do gospodarza. Ścisnęli się, a przybyły odezwał się poważnie:
— A co, bratuniu, kopa lat! kopa lat! Panie Krzysztofie, wędrowało się, wędrowało, aż stare nogi do Wólki jeszcze raz przyniosły.
— Bóg zapłać.
— Oho! i szanowny pan Baltazar, brat w pieśni! rzekł postrzegając go Kapustyński. Jakże ty się masz, stary wygo?
Rzucili się sobie w objęcia.
— Jak się mam? jak widzisz! stary węgorz zawiędły!
— No! no! prosimy do izby — przerwał pan Krzysztof — a kosztur i skrzypkę złóżcie w miejscu bezpieczném.
— Kosztur przywykł stawać w kącie na spoczynek, choćby w sieni, bo to pokorna istota, odezwał się Dyogenes; ale skrzypka, to jejmościanka fertyczna, potrzebuje oka, aby mi jéj kto nie zbałamucił: nie od-