co mi wiedzieć? I co się ma dziać na tym świecie, co byłoby nowe i osobliwe? Na palcach znam wszystkie kombinacye możliwe tego żywota ziemskiego: rodzą się, kochają, nienawidzą, zdradzają, zabijają, kłamią, żenią się, rozwodzą, umierają; nic nowego pod słońcem, tylko że to, co wczoraj było tu, dziś jest tam, jutro będzie gdzieindziéj. Proch i nicestwo!!!
— Zkądże teraz idziecie?
— Ja? a zkądżebym szedł? odparł Dyogenes; z lasu, mój dobrodzieju, z lasu! Macie oczy ku patrzaniu, a nie widzicie może, iż las dwa razy do roku jest wcale inaczéj piękny: na wiosnę, gdy się do życia rozpęka i wonieje jak młodość, gdy się zieleni jak nadzieja, gdy brzozy rozpuszczą na wiatr warkocze, a deszcz je ciepły opłókuje miłośnie, a sosny zielonemi pęki strzelają... to pierwsza lasu piękność, ale widok to dla młodych nie dla nas; — w jesieni dopiero las mój! jak ja go kocham!... jest czém oczy nabawić a serce nakarmić. Drzewa jakby nie z tego świata... malowane, żółte, czerwone, fioletowe, pomarańczowe, bronzowe, mienią się, a co zawionie wiatr, to gra liść spadający dumkę śmierci i tęsknoty... Och! och! aż się jéj wtórować pragnie, gdyby się znalazły słowa.
Otoż siedziałem w lesie słuchając deszczu liści jak spadał i śpiewał, a grałem też sobie ową piosnkę, którą zna pan Baltazar.
Tęskno, tęskno, nie wiem czego
Bije serce, łzy mi biegą;
A téj złotéj-
Bym tęsknoty
I łzy, co się z oczu leje,
Nie zamienił na nadzieję!
I wziął Dyogenes skrzypkę od niechcenia, i począł