Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

110
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

przy niéj śpiewać z cicha, a tak rzewnie, tak od serca, że aż Baltazarowi łza spadła na wąs siwy. Było w tém coś dumki rusińskiéj rozwianéj, rozmglonéj, która jak chmurka na niebie czasem jedną stroną świeci niby gwiazda roztopiona, drugą obłoczkiem dymnym rozpływa się w eterach, coś krakowskiéj pieśni, co sama z siebie szydzić przywykła, niby się wstydząc, że ma serce, coś rodziméj poezyi wioski i schorzałego smutku dworów.
Prześpiewał kilka strof, i jak rozpoczął po cichu, tak prawie niedosłyszanym skończył szmerem.
Gdy podniósł głowę i spojrzał po słuchaczach Dyogenes, spostrzegł, że Anna znikła; poszła była widać przysposobić coś do stołu. Wstał żywo i zbliżył się do p. Krzysztofa.
— Nie ma, widzę, waszéj kobieciny, rzekł: więc wam powiem otwarcie, żem do was przyszedł z Białéj umyślnie, bom się o waszéj przygodzie dowiedział. Idę z doborem słów i pociechą do starego przyjaciela; może z jaką nieudolną radą... co myślicie? powiedzcie.
P. Krzysztofowi nagle łzy zakręciły się w oczach; syknął, aby milczał Dyogenes, i pośpieszył obejrzeć drzwi, aby żona przypadkiem nie dosłyszała rozmowy.
— Poszła na folwark, przerwał Baltazar wskazując na okno; mówcie śmiało, ja będę stróżował.
— Cóż wy na to mówicie? spytał Krzysztof.
— Co ja? ale czekaj... z chorym i zbolałym potrzeba ostrożnie — rzekł Dyogenes, — a co wy?
— Ja? zabito mnie — odparł ojciec, — jedynemu dziecku dali się napić trucizny! Jestże wyraz, coby boleść moją mógł tłómaczyć! — Ale zwróciwszy się ku obrazowi Chrystusa, nagle zamilkł. — W rany Twe Panie! — rzekł.