Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

111
DOLA I NIEDOLA.

— Dobrześ powiedział! na to łza ani gniew nie pomoże, zawołał Dyogenes. — Słuchaj ojcze! — daruj, że cię tak zowię, ale mam zwyczaj starych tém starém imieniem pełném poszanowania nazywać, — słuchaj ojcze, nie wierzę ja w fatalność, ale jak Bóg da, że kto się urodzi do czego, nie minie go dola... Widywałem ja wasze dziecko: pańska była dziecina! to darmo! Gdybyś go przebrał w siermięgę, jeszczeby z niego patrzał królewicz. Poszedł nieborak gdzie go wołały losy: żelazo za magnesem.
— Alboż to nie nasze dziecię? nie ubogi syn dworku?
— Ba! ba! są tajemnice we krwi, których nikt nie zbada! We dwieście lat ozwie się jakaś kropla, która spała w żyłach pokoleń przez wieki... Wieszże ty człowiecze, co w tobie krąży? syn to twój, czy twoich prapradziadów? Bóg tam wie, w którą tam praprababkę czy prapradziada się wyrodził! Na to nie ma rady!
P. Krzysztof ruszył ramionami.
— Co mi to mówicie! jest synem moim; pójdę i odbiorę go.
— A no, jedź; a no, bierz, rzekł Dyogenes; to naturalna. Tylko patrz dobrze, czy ci się to na co przyda.
Ojciec potrząsł głową smutnie.
— Mamże zostać sierotą? — zawołał.
— A jeśli komu przeznaczone sieroctwo? zapytał Dyogenes. — Patrz na Chrystusa! patrz na Chrystusa! Jużci syn twój nie jest twém dzieckiem, kiedy was z dobréj woli porzucił; jużci go srogością nie przywiążesz do gniazda, grozą go nie odmienicie; nie wyjmiecie mu z duszy tego pragnienia innego życia, które z sobą przyniósł.