że chwili tak gwałtownym jękiem otworzyła się ta pierś, tak buchnął płaczem powstrzymywanym, że zlitowawszy się go, obie ręce na szyję mu zarzuciwszy, żona zawołała tylko:
— Krzysiu mój, nie płacz! o! nie płacz na miłość Boga! Jeśli ty płakać będziesz, ja chyba umrzeć muszę!
— Ty wiesz wszystko!
— A! wiem! wiem od wyjazdu twojego! nie pytaj.
— I taiłaś w sobie, o heroino moja!
— Krzysiu! mieliżeśmy przed ludźmi, przed obcymi tak się rozszlochać oboje, tak się do głębi serca wyspowiadać z ciężkiego bolu?
— O! dziecię ty moje wstydliwe! co i cierpienie ukrywasz dla sromu — rzekł Krzysztof — zkądżeś ty wzięła siły?
— Bóg mi ich użyczył!
Zamilkł. Stał złożywszy swój ciężar na krześle i długo, długo patrzał na nią z uwielbieniem.
— Anusiu moja! rzekł wreszcie — tak! tak! czuję teraz, dla czego mnie Bóg tak srodze karze i dotyka, bom ukochał stworzenie więcéj może niż Stworzyciela samego; przywiązałem się jak żaden jeszcze człowiek; w tobiem widział życie całe i w tém dziecięciu, dla tego, że było twojem, dla tego, że na jego twarzyczce śmiał mi się uśmiech twéj młodości, i za tom ukarany, bałwochwalca!
— Krzysiu — przerwała żona — nie oddawaj się boleści, mężu drogi! Myśl, rachuj, a pomyślawszy, uznasz może, iż Bóg srodze nas próbując, wie co czyni.
— Jak to? cofając się zawołał ojciec — jak to? ty to mówisz matko? ty?
— Krzysiu drogi! a! nikt pewnie nie opłakał i nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.
117
DOLA I NIEDOLA.