Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

119
DOLA I NIEDOLA.

— Daj Boże, ale się nie dochodzi wysoko, nie zginając nizko: wiesz co mówi Pismo o uchu igielném?
— A! nie patrz na to tak czarno!
— Jabym się spytać powinien, dla czego ci to wydaje się tak jasném? Nie poznaję ciebie: nie widzę miłości twéj dla dziecięcia.
— Panie mój! mężu drogi! ja ufam Bogu i Jego Opatrzności.
— Ale Bóg dał ludziom rozum i wolę, aby nie szli ślepo na hazard, rzekł Krzysztof. My mamy obowiązki rodzicielskie: ja jako ojciec ratować go muszę.
Twarz Anny pobladła.
— Cóż myślisz czynić? spytała nieśmiało.
— Nie mam ci już co taić, zawołał ojciec: — jadę natychmiast po niego. Jeżeli ci wydziercy nie zechcą mi powrócić dzieciaka mojego, pójdę do króla, król mi je oddać każe. Dobiję się do Poniatowskiego przecię, narobię krzyku: odbiorę go im z gardła.
— Panie mój, posłuchaj jeszcze matki... zaczęła cicho Anna: namyśl się. Wiesz jak kocham to dziecię, wiesz jak jego szczęścia pragnę. Otoż wyznam ci, że od najmłodszych lat jego miałam przeczucie, widzenie prawie tego losu, który go spotkał; sto razy stawało mi przed oczyma to, co się teraz ziściło! Więc Bóg chciał może tego; godziż się sprzeciwiać Jego woli?
P. Krzysztof milczący, surowo spojrzał na nią.
— Bóg ostrzega przeczuciami częściéj o klęskach niż o szczęściu!
— A! namyśl się! namyśl! — mówiła coraz żywiéj