Przyszedł nareszcie przyśpieszony pragnieniem, zwlekany jakimś strachem, dzień wyjazdu p. Krzysztofa z Brzozowéj Wólki... chwila w ich życiu uroczysta.
Od czasu jak się państwo Krzysztofowstwo pobrali, nigdy jeszcze na hazardy tak dalekiéj podróży nie ważył się on, nigdy od téj słomianéj strzechy, co tuliła jego szczęście, nie odbiegł tak daleko... Odziany do drogi, siedział już p. Krzysztof smutny na jednéj ławce, na drugiéj poczciwy Baltazar, który coraz to nowe dyspozycye odbierał i dobrze je sobie notował; ze drzwi co chwila wybiegała zapłakana Anna z nowym jakimś węzełkiem do bryczki, która stała wyładowana przed gankiem, ale jeszcze nie zaprzężona... Za każdym razem przechodząc tuliła się do piersi mężowskiej, a p. Krzysztof w milczeniu wąsa pokręcał, a wąs siwy nie był suchy... A ileż to zaleceń ostrożności! ile coraz nowych przestróg kupiło się w téj ostatniéj chwili!
Nareszcie parobczak Jędruś wybrany na woźnicę, któremu dosyć smakowało, że miał z panem do Warszawy aż jechać, wywiódł ze stajni parę ubranych koni i począł je powoli zaprzęgać z pomocą bosego