Pierwsze dni podróży Adasia były dlań jakby snem rozkosznym. Po nudach owéj szkoły, po niewoli studenckiéj karności, po suchym chlebie i fasoli Zamszyca... coś jakby raj, odsłaniało się oczom chłopięcia zdumionym, sercu rozkołysanemu. Siedział obok ślicznéj pani, która go pożerała oczyma, która tysiące mówiła mu rzeczy nowych i dziwnie pieszczotliwie kochać się go zdawała... A patrząc nań rumieniła się i drżała; ręce jéj dotykając go, wlewały weń jakby strumienie ognia, a na ustach jéj marły w uśmiechu niedokończone wyrazy.
Pamela, która od bardzo dawna znała hrabinę i widywała ją w rozpaczach i w rozpłomienieniach różnych, nigdy jeszcze nie pamiętała jéj tak młodą, tak wesołą, ożywioną, pełną nadziei, oczarowania. Wróciło zdrowie, pragnienie życie, uśmiechy, nawet rumieniec lat dawniejszych, i blask oczu, i ta młodość, która zawsze opromienia uczucie.
Na drugim noclegu, gdy chłopak odszedł, a dwie kobiety zostały sam na sam, Pamela trochę szydersko wyznała hrabinie, która dla niéj nie miała tajemnic, że jéj poznać nie może.
— A! bo ja sama siebie nie poznaję! zawołała stając naprzeciw zwierciadła piękna pani: Patrz: jam