Iwan wszedł do pokojów Adasia, rzucił drzewo przy piecu, wyciągnął się powoli, popatrzał wkoło i począł z zajęciem przyglądać się siedzącemu u stolika chłopakowi.
Adaś postrzegłszy go, zmieszał się: wzrok stróża był przeszywający.
Po długiéj chwili milczenia:
— A zkąd to paniczyku? — odezwał się Iwan łagodnie.
Adaś był dumny, był szlachetka i paniczyk: może innym razem byłby nawet nie odpowiedział na pytanie; ale w obcém miejscu, znudzony, zatęskniony, wolał już rozmowę ze stróżem niż milczenie.
— Ja? — odparł — o! z daleka.
— Z daleka? rzekł zażywając tabaki z rożka Iwan, — z daleka? O! o! a taki młody i ładny! Gdzieś ty się nie w mieście chowałeś, że taki masz rumieniec. Tuby już z ciebie zgniłe powietrze wyssało krew. Héj! héj! nie gniewaj się, paniczyku, ja mówię z dobrego serca.
— Ja się też nie gniewam! rzekł uśmiechając się z jego prostoty Adaś.
Stróż bez ceremonii usiadł na podłodze, i powoli wkładając polana do pieca, mruczał na pół głośno, jakby sam do siebie:
— „To tak jak to oni i z kwiatkami robią: natną ich sobie, nakładą do szklanki, a nazajutrz na śmieci, won! Ot i tyle tego szczęścia, co pośmierdziały trochę w salonie, a w ogrodzie toby sobie kwitło Panu Bogu na chwałę, pszczołom na pożytek, a ludziom na oczu pociechę... héj! héj!“
Czy ty paniczyku jaki krewny jegomości czy jejmości? dodał znów zażywając tabaki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.
194
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.