Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

206
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

zobaczyć oczyma, a cierpiał na tę myśl, że się gotów do śmiechu i gawędy dać spokusić, to zaś do Bóg wie jak straszliwych następstw doprowadzić mogło. Co chwila powtarzał dane sobie słowo, i popierał je częstemi zaklęciami, że wyjdzie z Warszawy zwycięzko, że się ująć nie da zastawionym sidłom, że zedrze maskę z szalbierzów, którzyby się do niego przystąpić ważyli.
Ze swéj strony p. Krzysztof nie był bez obawy o własne niedoświadczenie i nieobycie się z życiem miejskiém; ale spokojniéj jechał w przekonaniu, że gdzie braci szlachty nie brak, tam szlachcic jak w domu być powinien.
Obaj podróżni, gdy po długiéj i dosyć nużącéj drodze wyjechali z lasów otaczających stolicę, i ujrzeli ją jak w obłokach, owitą mgłami nadwiślanskiemi i dymami tysiąca kominów; gdy na niebie przed nimi zarysowały się długim pasem sterczące wieże kościołów, szczyty pałaców, gmachy i mury; gdy na samym gościńcu otoczył ich ruch oznajmujący zbliżanie się do miasta: przeżegnali się z jakąś niewysłowioną trwogą. Milczący woźnica obrócił się i wskazał panu biczyskiem tego ogromnego węża — miasto na horyzoncie; p. Krzysztof obyczajem dawnym po cichu zaczął odmawiać dziewięć Zdrowaś Marya, na intencyę szczęśliwego przybycia do miejsca.
Był to ranek, — gdyż umyślnie, nie chcąc pod noc przyjeżdżać dla owych niebezpieczeństw, które mrok zwiększał jeszcze, i dla nocnéj sprawy, jak mówił Juraś pokręcając głową, wśród okolicy lesistéj, a pełnéj różnych włóczęgów, obrachowali się tak, aby przed południem stanąć w mieście. Nie mogli wszakże zapobiedz drugiéj niedogodności, przybycia w niedzielę, chyba stojąc cały dzień w karczmie i darmo karmiąc