konie, co zdało się rozrzutnością panu Krzysztofowi. A że w dzień świąteczny na targ i nabożeństwo, zawsze do miasta dosyć ludzi z okolicy przypływa, zwiększyło to nieco trudność rozmijania się na gościńcu z końmi do takiéj gąszczy nieprzywykłemi. Woźnica tracił głowę, i inaczéj już podołać nie mógł, aż stanąwszy na nogi, aby lepiéj a daléj widzieć przed sobą. Jesień była sucha, kurzu tumany, z tyłu napędzały się bryki z dyszlami, z przodu najeżdżały z końmi bryki, wozy, nachodzili piesi; chwilami Juraś już chciał stanąć dla przeczekania tego ścisku... Jakoś przecię, nie bez dziury z tyłu w bryce, dobili się do mostu, gdzie istotnie i koniska przestraszone, i woźnica, ledwie rady dać mogli sobie. P. Krzysztof z tego nieustannego czuwania nad nim i wołania: w prawo, w lewo, czuł już zawrot w głowie i szum jakiś w uszach, ale z zimną krwią na to patrzał.
Od Pragi rozpoczęły się zaproszenia do gospód przez gospodarzy, zaręczających, że w mieście nie ma już gdzie stanąć. Tego się jednak nie lękał stolnikowicz, bo w ostatecznym razie miał w kieszeni ratunek, jedyny list rekomendacyjny, w który go p. Baltazar zaopatrzył, kartkę od kks. Reformatów bialskich do kks. Reformatów w Warszawie; mógł więc w najgorszym razie, po staroświecku, zajechać do klasztoru.
Przebywszy wszakże most i dostawszy się do samego miasta, znowu znalazł gospody w okołu, a przed każdej uprzejmy gospodarz lub gosposia zapraszali jak najgrzeczniéj i dosyć natrętnie do siebie. Tu już wypadało popróbować szczęścia, bo w środku miasta oczywiście gospody musiały być droższe... Najrzawszy więc dom pokaźny na Bednarskiéj ulicy, „pod Pogonią,“ ka-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.
207
DOLA I NIEDOLA.