Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

213
DOLA I NIEDOLA.

chcemy, by dzieci nasze wyrzekały się i zapominały... Wolimy ubóztwo nasze... niżeli...
Tu wstrzymał się i nie dokończył... Żyd poruszył brwiami znacząco i skłonił głowę.
— Rozumiem po trosze, rzekł z westchnieniem: ale to już daléj nie ma co i mówić... Po cóż oni jego zabrali?
— Mówią, że nie mają dzieci, że im się podobał, obojętnie dodał ojciec.
— A! a! biorąc się za głowę odparł żywiéj Szuba: to dla niego może być wielkie szczęście... Na co pan jego chce odbierać? Gwałt! ja znowu doprawdy nic nie rozumiem.
— Cóż u kata! krzyknął stolnikowicz, — rzecz bardzo prosta: chcę napowrot mojego dziecka!... Mam tylko jedno, ale gdybym miał dziesięcioro, wolałbym dla nich ubóztwo, niż to państwo przegniłe. Niech będą szlachtą, a nie lokajami w złocistéj liberyi.
— No! wola pańska! co to już gadać! Ale to jest cała historya, i osobliwsza historya, zaprawdę!... Teraz po trosze rozumiem, dla czego pan tu znajomych nie ma: tacy ludzie jak pan, z przeproszeniem, sami sobie po świecie chodzą.
Stolnikowicz spojrzał i dziwnie się gorzko uśmiechnął...
— No! więc jutro o dziesiątéj do kasztelaństwa, rzekł żywo.
— Jak to? o dziesiątéj? spytał Szuba.
— Tak! o dziesiątéj, dodał rachując stary; konie sobie wytchną dobrze nazajutrz, potém porobię sprawunki małe do domu.. Co dziś? A! niedziela! W poniedziałek idę do nich, we wtorek się wybierzemy, we środę koło południa wyruszymy do domu...