Szuba z uśmiechem pokiwał głową niedowierzając.
— To może być... ale... prędzéj tak nie będzie... No! jutro zobaczymy. Tylko, że o dziesiątéj w takim domu to jeszcze wszyscy śpią.
— O dziesiątéj! rzekł zdziwiony pan Krzysztof.
— O! często i o jedenastéj, czasem i o południu, zawołał Szuba; a jak się obudzą, to już ich w domu nie ma. To jest także sztuka dostać się do takiego wielkiego państwa, zwłaszcza jeżeli oni sami nie bardzo chcą przyjąć. Można pół roku stać w bramie i czatować, a twarzy ich nie zobaczyć... w końcu i ludzi przepłacać, i w tylnéj furcie łapać ich potrzeba, lub gdy z powozu wysiadają, na wschodach.
— To już moja rzecz! rzekł stolnikowicz śmiało.
— O! o! pan tu chyba doprawdy nigdy nie bywał, uśmiechając się dodał Szuba.
— No! mniejsza! Ja na ich ceregiele wiele zważać nie będę: dobre to dla innych, ze mną tak się nie uda... O jedenastéj zaprowadzisz mnie acan do ich pałacu, o resztę się nie troszczę.
— Jak JPan rozkaże... ale, gdyby wolno co powiedzieć, jabym trochę inaczéj radził, z przeproszeniem. — Tu dobył zegarek z kieszeni, na który popatrzał z uwagą. — Teraz jest siódma, ja zaraz pójdę na wzwiady; mam tam znajomego kamerdynera. Nie wygadam się, że pan tu jesteś, nie obawiaj się pan, proszę; wiem, że wszystkoby się tém popsuło, ale dostanę języka, a jutro zobaczymy... Niech pan się nie kładzie spać, i na mój powrót poczeka.
— Ha! no, dobrze! odpowiedział ochłonąwszy nieco stolnikowicz, który widocznie stracił nieco pewności siebie, i poczynał wątpić: — idź acan śpiesznie po język, zobaczymy co mi przyniesiesz.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.
214
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.