Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

215
DOLA I NIEDOLA.

Szuba skłonił się, podumał jeszcze nieco, powoli drzwi otworzył i wyszedł.
Pan Krzysztof spoczął trochę przybity i zastygły po téj rozmowie, potém wysunął się obaczyć co się dzieje z końmi, około których na straży stał Juraś, miotany wciąż wielką niespokojnością i zerkający oczyma, czy gdzie warszawskiéj syreny nie zobaczy. Tu jakoś było cicho, tłómoki już zniesiono wprzód na górę. Juraś tylko utrzymywał, że jakiś bardzo podejrzany człowiek przechodził trzy razy przed bramą, i przyglądał się koniom nieprzyzwoicie... co zmuszało go mieć się na wielkiéj baczności. P. Krzysztof powrócił do izdebki, a że nic nie jadł, kazał sobie podać kawy, chleba i wina, wieczerzając ni tak ni owak, bo strawa tutejsza wstręt w nim obudzała: wolał więc wybrać co mógł najprostszego, by w kotlecie lub mięsie konia, kota lub psa nie skosztować. Po wsiach rozpowiadano sobie na seryo, że w stolicy traktyernie karmią tylko zdechliną i różnemi tego rodzaju przysmakami, przyprawnemi w sosy udatne.
Upłynęło godzin parę, a stolnikowicz już chodząc z różańcem pacierze odmawiał, — gdy zapukano do drzwi, i Szuba wszedł powoli z rozjaśnioną twarzą. Widać na niéj było razem jakiś tryumf miłości własnéj i zakłopotanie.
— No, a cóż tam? spytał pan Krzysztof.
— Dotarłem JPanie, dotarłem... odparł Szuba, — zaraz się wytłómaczę. Rozgadałem się z kamerdynerem... mówiłem z kredencerzem... wywiedziałem się o co trzeba u odźwiernego w bramie... i już wszystko wiem, wszystko wiem...
— Ale czegożeś się acan dowiedział? szturmował niespokojnie ojciec.