Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

218
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Co tu było począć? Przewidział on wszystko; tego tylko wypadku, by syna nie zastał, by nawet zobaczyć go i do serca jego odezwać się nie mógł — ani przeczuł, ani obrachował. Któż wie? myślał, może umyślnie, lękając się wpływu ojcowskiego, biedne dziecko pochwycono, porwano mimo woli, spłakane, stęsknione, gwałtem i zdradą. Wszystko teraz było prawdopodobne... Obrazy dzikie i straszne przesuwały się przed oczyma pana Krzysztofa, któremu noc zeszła w srogim niepokoju.
Drzemał znużony, zrywał się, chodził, kładł, i doczekał nareszcie brzasku po nocy wiekuistéj, któréj równéj i tak długiéj w życiu swém nie pamiętał. Szarzejący już w oknie dzień dłużéj mu leżeć nie dał. Wstał, począł się modlić, i jakoś lżéj mu się zrobiło na duszy.
Zdawało mu się, że wszystko, co go wczoraj tak znękało, było tylko marą senną; że Żyd fałszywie mu doniósł, namówiony lub zwiedziony; że syna znajdzie i jeszcze go odbierze, że wśród tak uczciwego i porządnego świata, zbrodnia taka stać się nie może.
— Żyd bredzi, mówił sobie — albo to podstęp tylko... Bądź co bądź, potrzeba iść daléj, a co Bóg da, to da!...
Czas zdawał się nieznośnie przedłużać, do jedenastéj trudno mu było doczekać, w ulicach słota i błoto; musiał p. Krzysztof kazać przyprowadzić fiakra, i posadziwszy Szubę na koźle, ruszył do pałacu kasztelaństwa.
Przyjechali pod bramę, ale ta stała hermetycznie zamknięta. Żyd poszedł do znajomego odźwiernego, który go furtką wpuścił razem ze szlachcicem; na schodach jednak spotkali straż pilną, oznajmującą, że JPani śpi, a pana całą noc w domu nie było.