Krzysztof był już podraźniony, co z razu prawnikowi zdawało się bardzo dobrą oznaką, zbliżającą przesilenie i mającą za sobą prowadzić zesłabienie wedle teoryi jego nieuchronne.
Nie obrachował się wszakże Zgaga, że miał do czynienia z egzemplarzem człowieka wcale mu dotąd nieznanym, z wieśniakiem zadomowionym: im szczerszym, tém niegrzeczniejszym, a nieużytym, więc upornie stojącym przy swojém.
— Z różnymi ludźmi, mój mości dobrodzieju — rzekł, — miewało się do czynienia, i w różnych interesach... to też się do różności przywykło.
— Tak! przerwał wieśniak: przywykliście też i do tego, że zimno możecie patrzeć na to, jak kto komu dziecko ukradnie, a ma to jeszcze za uczynione poszkodowanemu dobrodziejstwo!
Zgaga czuł, że tych nieoględnych wyrażeń słucha pewnie za drzwiami kasztelanowa; przykro mu to było suwał nogami, by je zagłuszyć, innéj rady nie miał... Nakoniec przerwał stolnikowiczowi:
— Proszę pana dobrodzieja, o co chodzi? Wzięto panu dziecko? Sądzono, że dając mu staranne wychowanie, i podejmując się przyszłego jego losu, przynamniéj krzywdy się nie robi nikomu, jeżeli się na wdzięczność nie zasługuje. Dziecko to wysłano natychmiast do najpierwszych w Europie źródeł nauki... Oddać go w téj chwili panu, gdyby chciano, niepodobna: cóż poradzić? co począć? Chcesz pan zwrotu syna... więc go zwrócą, ale na to potrzeba czasu.
— Tak! piękna pociecha! rozśmiał się z ironią stary: zwrócicie mi go, zdarłszy z niego poczciwą niewinności szatę, uczyniwszy z niego istotę, w któréj ja własnego dziecka nie poznam... Wrócicie mi go
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.
227
DOLA I NIEDOLA.