Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

233
DOLA I NIEDOLA.

— Stójże! czekaj! cicho! Ja tu głowę stracę w téj Sodomie i Gomorze... Kiedyż król powróci?
— A no! koło piątku.
— A kiedyż przyjmuje?
— Przyjmuje w poniedziałki.
— Jak to! ja mam tydzień cały czekać na niego! ofuknął się stolnikowicz.
Żyd zamilkł, ale widocznie był gniewny.
— Z przeproszeniem — rzekł cicho, — może mnie pan drugi raz za drzwi zechce wyrzucić za to, co powiem; ale jak pan tu posiedzi z tydzień, nie zaszkodzi, lepiéj pan pozna dwór i wszystko co się tu u nas dzieje.
— Jeżeli mam tydzień tu siedzieć i męczyć się — odparł stolnikowicz, — to wolę pojechać za nim do Niepołomic... Król na polowaniu na wsi będzie przystępniejszy, ja mu dużo czasu moją skargą nie zabiorę.
Dawid już nic nie mówił, muskał brodę.
P. Krzysztof chodził zamyślony po izbie, ale się nie odzywał.
— Ha! rzekł w duchu: potrzeba dobrze rzecz rozważyć, a kogoś się poradzić. Dzień, dwa na to stracić muszę. Miasta i ludzi nie znam, Żyd niepewien... powoli, a ostrożnie.
I nie rozgadując się już szerzej, Szubę tymczasem odprawił, a wziął się do modlitwy, aby trochę rozdraźnione serce ukoić. Tymczasem niebo się jakoś rozjaśniło, pokazało się blade słonko jesienne, i z południa zrobił się rzadkiéj piękności dzień, jakby letni, ciepły, taki właśnie, jakiego na świeże posiewy życzyć było można. P. Krzysztof otworzył okno, spojrzał przez nie na Wisłę, na lasy i pola dalekie — westchnął.