Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

234
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Tak mu ten cichy świat smakował, tak go ciągnął ku sobie, tak mu już to mieścisko ciężyło!
— O mój Stwórco! zawołał ze łzami w oczach: kiedyż mię wyrwiesz z tego Babilonu? kiedy mię wrócisz spokojnéj chacie mojéj? na co wystawiasz mnie na te próby?
Usiedzieć w izbie z myślami ciężkiemi, przywykłemu do ruchu było bardzo trudno: wziął więc kij i ruszył na miasto, bez celu, aby się przejść tylko.
Nie zważał nawet, że gdy przechodził przez bramę, jakiś jegomość niepozorny, popatrzywszy nań, drugą stroną ulicy nieco go wyprzedzając, pociągnął w tę samą stronę.
Naturalnie p. Krzysztof skierował się ku téj części miasta, która naówczas najwięcéj była ożywiona. Szedł na los, nie dobrze wiedząc dotąd; instynkt go jakiś prowadził. Przez Bednarską ulicę zwlókł się po lichym i zabłoconym bruku na Krakowskie-Przedmieście i tu się obejrzał. Ów jegomość stał opodal na obserwacyi.
Po przymuszoném zasiedzeniu w czasie słoty, ludzie się teraz roili w ulicach; ścisk był i wrzawa okrutna, obraz dla wieśniaka nowy. Wszystko to, co mu w oczy wpadało, strojne, buńczuczne, kraśne, hałaśliwe, wyglądało cale inaczéj niż wiejska ludność spokojna, cicha i pokorna. Poczuł się tu mniéj szlachcicem i panem, więcéj człowiekiem równym wszystkim. Potrącał go kto chciał; nikt nań nie zważał, a wszyscy zdawali się równi w obec tłoku, który jednako uciskał całą ciżbę. Tylko tarantami pozaprzęgane karety, nie szanując przechodniów wszelkiego stanu, na szlachcica równie jak na mieszczanina rzucały błotem, a hajducy, kozacy, janczarowie, rozpę-