Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

235
DOLA I NIEDOLA.

dzali bez różnicy stanu tłum przed ekwipażami jaśnie wielmożnych... senatorów i Tepperów... kasztelanów i spekulantów.
Z okien, zaraz naprzeciw prawie ulicy, na którą wszedł był stolnikowicz, wyglądały jakieś bardzo postrojone damy, uśmiechające się w ogóle prawie do wszystkich porządniéj ubranych przechodzących. A były śliczne, wybielone jak świeżo potynkowana ściana, z rumieńcami jak u lalek, w muszkach, koronkach i fryzurach pudrowanych, na których świeże błyszczały kwiaty. Pan Krzysztof przez jakieś uczucie wstydu, z którego nie umiał się wytłómaczyć, spuścił oczy zarumieniony. Chciał przejść w poprzek, ale przebrnięcie przez to łoże błota było prawie niepodobieństwem. Ekwipaże przelatywały jedne po drugich, a wody było do kostek; gdzieniegdzie łysy wierzchołek kamienia sterczał w górę, ale po tych ciężko się było dostać na druga stronę cieśniny.
Wprawdzie dwóch szlachty w dobrym humorze, w czapkach na bakier, brnęło tamtędy w ponsowych butach, zastawiając się laskami bambusowemi od koni; ale ci już swe kurdybany poświęcili byli, a p. Krzysztof choć w kozłowych butach, nie chciał od razu ich zawalać i zmoczyć. Pozostał więc z lewéj strony, napatrując się w tył i wprzód, i widząc, że jego przechadzka ograniczyć się może wyjrzeniem na Krakowskie.
Tuż zaraz w lewo spojrzawszy stolnikowicz, postrzegł znak winiarni. Nade drzwiami zasklepionemi w półkole z piękną żelazną ozdobą u góry, wyrzezany był lewek, wspięty na łapach i trzymający ogromne, olbrzymie winogrono złote... przypominające to, które przyniosło dwóch ludzi z Ziemi Obiecanéj. Złotemi literami na desce stało wypisane poniżéj: