Stefan Selewfi z Budy.
— A no! wejdę i wypiję lampkę małą — rzekł w duszy pan Krzysztof, który już nie wiedział co z sobą począć i gdzie się podziać. Na ruch uczyniony ku sieni i drzwiom, nieznajomy, który się zdawał czatować, gdzieś za węgłem zniknął.
Stolnikowicz znalazł się w ciemnéj sieni, i przez wpół oszklone drzwi ujrzał wnętrze winiarni bardzo porządnéj. Nikogo w niéj jakoś w téj chwili nie było, i tém śmieléj też wszedł. Chłopak w czystym fartuszku zbliżył się z ukłonem.
— Daj mi asan szklankę dobrego, wytrawnego węgrzyna! rzekł P. Krzysztof siadając.
— Szklankę? zapytał chłopak nieco zdziwiony.
— No tak, lampkę tylko, ale dobrego...
Nie patrząc już, jak tę dyspozycyę przyjmie posługacz, stolnikowicz siadł spokojnie za stołem, zdjął z głowy czapkę i zadumał się głęboko.
Ale nie upłynęło i dziesięciu minut, gdy drzwi wchodowe zadzwoniły, i smukła postać młodego, rumianego jegomości wsunęła się dosyć hałaśliwie do winiarni, z miną wesołą i rozochoconą. Wchodzący przez szklanne drzwi popatrzył nim je otworzył, potém przywitał bardzo grzecznie siedzącego p. Krzysztofa i dosyć blizko niego zajął miejsce... Chłopca nie było; stuknął więc w stół i kazał sobie dać butelkę węgrzyna.
Chłopiec pobiegł pędem, aby mu służyć, zapomniawszy o lampce stolnikowicza. Przyniósł na tacy najprzód zapleśniałą butelkę.
— No! a moja lampka? spytał urażony nieco stary.
— Natychmiast.
— Przepraszam za natręctwo, odezwał się w téj